22 February 2014

Live and let die...

ph. by my sis/ wearing Camaieu coat <that you can see above>,
vintage skirt and Sinsay blouse <that you cannot see on any photo>
Finally we have time and weather that cause my internal-bear-syndrome to move its bum and go out with lazy sun and increasing temperature and look for day light. With a pleasure I would amuse you with a brilliant post but after a while of thoughtless staring at unspecified tree outside the window I realised that there is no point in trying to do it. Maybe in part due to the fact, that after several wonderful romantic comedies with Mrs. Hepburn playing a main role I changed the front and passed the craze for unusually inteligent Walking Dead  what by itself tells about the state of my mind...That`s why this time I am serving you a portion of outfit photos where you cannot exactly see what am I wearing ( I am a genius, aren't I? ). Howerver, I decided to make a little use of them after standing for a while outside (yes, the internal-bear was screaming in pain) and staring at the small screen of the smallest (and <oh God!> pink) camera we had in our house, which, by the way, posses a phenomenal property (maybe a better word to use would be 'a defect')- after taking a photo that small machine needs a while to come to realise that it have just taken a photo and should show it on the screen. Hope all your cameras are rather better...See ya!

Wreszcie nadchodzi czas, kiedy powoli pozbywam się syndromu wielkiego, zaspanego niedźwiedzia grzejącego się w swojej norze/jamie/inna fachowa nazwa i razem ze słońcem i coraz wyższą temperaturą wytaczam się na światło dzienne. Z chęcią zabawiłabym Was jakimś błyskotliwym tekstem, ale minutę temu bezmyślnie wpatrując się w bliżej nieokreślone drzewo za oknem, stwierdziłam, że nie ma to dzisiaj sensu, po części może dlatego, że ostatnio, po cudownych komediach romantycznych z Mrs. Hepburn w roli głównej zmieniłam filmowy front i  przechodziłam fazę na ponadprzeciętnie inteligentne Walking Dead, co już samo przez siebie powinno tłumaczyć stan mojego umysłu...Dlatego też częstuję Was dzisiaj porcją bardzo outfitowych zdjęć, na których prawie wcale nie widać co mam na sobie. Jednakowoż (więcej nie użyję tego słowa, to sobie obiecałam...), stwierdziłam, że zrobię z nich chociaż mały użytek, po sterczeniu na zewnątrz (tak, wewnętrzy niedźwiedź wył z bólu), wpatrywaniu się w mały ekranik różowego aparatu, jedynego, który został w domu, posiadającego fenomenalną funkcję, a może raczej wadę, polegającą na tym, że po zrobieniu zdjęcia, mała maszynka potrzebuje chwili czasu (czytaj: minuta, albo więcej), żeby uświadomić sobie, że właśnie zrobiła zdjęcie i ma je wyświetlić na ekraniku.


Yes! You can see a blouse below! That`s a succes... 

8 February 2014

All caps of Anna...

Paradoxically,  having no time, sharing it between reading notes of extended math ('Aaaaaaaaaa!' That`s all I can say about that...) and spending time with Corsicans from students exchange (Why do they come when there is zero Celsius degrees outside?) I am going to write a longer post than normally. Suffering from such time deficit I am not able to take some good-looking photos and I am serving you a good portion of selfies (or however you wanna call those photos) As I promised I am back with a new post, whole  about glorious headwear, I mean ruthless caps, which appeared also in the last post in the role of ungrateful, flattening-hair monsters. After a while of thinking I may also say, they are electrifying MONSTERS, that either flatten your hair or make it stand in various, rather odd directions.

Paradoksalnie, mając mało czasu, lawirując miedzy notatkami z matematyki rozszerzonej ('Aaaaaaaaa!' Tyle mogę na ten temat powiedzieć...), a bieganiem za Korsykanami z wymiany (Dlaczego przyjeżdżają gdy za oknem jest temperatura zero stopni?...), właśnie zbieram się do napisania dłuższego postu. Cierpiąc na taki deficyt czasowy nie za bardzo jestem w stanie wyjść i zrobić parę zdjęć, więc serwuję wam świeżą porcję selfies (czy jakkolwiek ktoś chce je nazywać, ja nie mogłam znaleźć żadnego kulturalnego, logicznego odpowiednika, wyłączając te, pokroju 'samolubka' czy tym podobne...). Tak jak obiecałam powracam z nowym postem o cudownych nakryciach głowy, czyli inaczej mówiąc bezlitosnych czapkach, które pojawiły się już w poprzednim poście, w słusznej roli niewdzięcznych, spłaszczających włosy potworów. Po dłuższym zastanowieniu dodałabym, jeszcze, że są elektryzującymi potworami, które albo zrównują włosy z poziomem głowy albo podnoszą je w najmniej pożądane strony.
   
Here we go with number one. Mohair beret. Is there anything more wonderful? To be honest most of them (yes, because there are more of them!) rest in my drawer for a whole winter unable to see even a glimmer of daylight. No matter how French I would look wearing it (hmm...tempting...) I must admit that a mohair-maze (how strange it sounds...) took place about a year ago, when I was falling in love with every beret I came across with just one problem. They were berets and that was the only thing that matters, not caring about the size and the way it looked. As result some of them were simply to
small and when I wanted to press it onto my head hair never looked the same way again. Eventually I may imitate a cook in too small cap...
 
A wiec oto i numer jeden. Moherowy beret. Czy może być coś bardziej cudownego? Szczerze powiedziawszy od jakiegoś czasu większość (bo jest ich więcej!) zimuje w mojej szufladzie, nie mając nawet możliwości ujrzenia światła dziennego. Jakkolwiek francusko (mhmm...kusząco, kusząco) mogłabym wyglądać, moherowy szał (brzmi dość dziwnie...) miał miejsce jakieś półtora roku temu, kiedy to rzuciłam się na wszelkie berety, które znalazłam na swojej drodze, z takim problemem, że liczyło się to, że były beretami, nie to jakie miały rozmiary, czy jak prezentowały się na mojej głowie. W rezultacie niektóre z nich albo zwyczajnie są za wąskie i gdy mam ochotę wcisnąć je na siebie, włosy po walce z moherowym monstrum już nigdy nie wyglądają tak, jak chwilkę wcześniej. W ostateczności, tak jak w tym białym mogę wyglądać jak kucharz w przymałej czapce...

That one is a new thing and  I am waiting for that brave person who will dare to say that polka-dot is just a mistake! That's one of my favourites that unbelievably often breathe the fresh air and traditional quarantine almost did not take place. Now I need a red pleated skirt, yellow shoes and I will be ready
to play a Minnie Mouse in Disneyland...

To jeden z nowych nabytków i niech ktoś odważy się powiedzieć, że groszki to zwyczajna pomyłka! To jedna z moich ulubionych, która oddycha świeżym powietrzem nadzwyczaj często, a tradycyjna kwarantanna prawie nie miała miejsca. Teraz przydałaby się czerwona spódniczka, żółte buty i jestem gotowa zagrać Myszkę Minnie w Disneylandzie...

OH cap. What can I say about that one? It does'n carry any special emotions or memories it is just a
simple beanie that is a real evidence which  prove that I am also a victim of beanie-maze. Watching the sea of those dark caps with various but ALWAYS extremely intelligent inscriptions (see: OH) I
got a bit bored by the idea and covered it with a pile of mohair monsters.

Czapka OH. Cóż ja mogę o niej powiedzieć? Chyba nie niesie ze sobą żadnych konkretnych uczuć czy wspomnień jest po prostu zwykłą typową beanie, która jest najprawdziwszym dowodem na to, że i mnie dotknął, tym razem beanie-szał. Patrząc na morze tych czapek z rozmaitymi, acz zawsze niesamowicie inteligentnymi napisami (patrz: OH), lekko się znudziłam i zakopałam ja gdzieś głęboko pod stertą moherowych potworków.


The last one is not legally mine. I borrowed it from my sister just for a second because that is a weird type of the beret that should fits your head perfectly just as it is and here comes a reasoned finding: my head is not normal.

Ostatni beret legalnie nie jest mój, zapożyczyłam go od siostry, tylko na chwilkę, bo jest  dość dziwnym typem sztywnego beretu, który powinien sam układać się na głowie bez zarzutu, tu wiec nasuwa się uzasadniony wniosek: mam dziwną głowę.



That is the end of my capo-scribble. Hope you did not get to bored...See ya with a new post!

To już koniec mojej paplaniny o czapkach, mam nadzieję, że was do końca nie zanudziłam...Do zobaczenia z nowym postem!

3 February 2014

Lomo memories...


 Yes! Yes! Yes! I developed last film I kept in glorious Diana Mini! As you can see I am still playing with lomography, okay, I am just an amateur but well...



 Even summer memories...

 
And winter...
 
 
See you with the new post!