28 April 2014

This time tomorrow...

ph. my sis/ wearing Zara pants, Pull & Bear blouse, Stradivarius jacket, Primark sunglasses
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 I am a definite anti-master (is it a new word?) when it comes to writing posts. I am not even trying to count all the days that passed by since I wrote something last time. As I estimate it was about a whole month ago so, as  you can see, I've had my hair cut! I am trying hard to avoid those EXTRAORDINARY statements claiming that having your hair cut means a marvelous change/ new life/etc.etc. I just can't. I would even go further, saying that  haircut is something compared to extreme sport for the ones who prefer something not tiring/exhausting. Sitting on that black chair, covered with black cloak that unables you to move, watching your hair slowly, gently and regularly falling towards the floor you cannot do anything but feel the thrill!...Oh, how poor it sounds...always in hurry, busy people of the city and temporal life finds their only entertainment in haircutting! Okay, that's all I have to say, now I am quiet, not talking about hairdressers...

Jestem definitywnym anty-mistrzem jeśli chodzi o regularne pisanie postów. Nawet nie będę próbować policzyć dni, które minęły od ostatniego razu, kiedy cokolwiek napisałam. Z tego, co mi podsuwa mój szacowny umysł wynika, że na jakiś miesiąc wzięłam sobie wolne. Trochę się od tego czasu zmieniło, mam trochę mniej włosów na głowie...Teraz bardzo chciałabym uniknąć wszelkich, niesamowicie odkrywczych stwierdzeń, które głoszą powszechnie znane prawdy typu: nowa fryzura- nowe życie/ścięcie włosów- diametralna zmiana w życiu, która jest początkiem nowej ery/ nie wspominając już o zmianach z powodu zawodu miłosnego itp. itd. Nie mogę. Poszłabym nawet dalej, stwierdzając, że ścinanie włosów jest czymś porównywalnym do sportów ekstremalnych, dla tych, którzy wolą się raczej nie pocić/ trudzić/ męczyć. Siedząc na czarnym fotelu, pod równie czarną peleryną, która owija się wokół torsu i kończyn tak, że nie możesz wykonać już żadnego ruchu, który ma większy zakres niż poruszanie palcami dłoni, patrząc na swoje włosy, które powoli, równomiernie i regularnie opadają na podłogę nie możesz czuć nic innego jak dreszczyk emocji...Jak biednie to zabrzmiało...zabiegani, zapracowani ludzie miasta, wyznawcy życia doczesnego jedyną rozrywkę upatrują w ścinaniu włosów...To wszystko, co miałam do powiedzenia w kwestii fryzjerów, teraz już milczę na ten temat...



 
I feel like I am obliged to inform you about happiness that happened to me...I fell in love and I have a new object of sighs. That's not Sherlock this time ( but I am still in mouring till the next series will be released), but Wes Anderson. Okay, generally his films. I can spend hours watching them, weeks listening soundtracks, think about their point through all of my life, but especially about their esthetics which I cannot even describe in words. Delighted with care for oddments I am watching them so many times always finding something new, watching carefully every, even the tiniests details that might seem to be UNimportant, while in fact they are IMPORTANT. Who knows, maybe some day my obsession will become palpable...now I am still faithfull to my pants that lastly became my number 1, while they are a complete contrary of every pants I had in my wardrobe by this time- high waist (sometimes to high, what appeared in a look of an old teacher with her pants just under her breast...). Now it is absolutely the 'boyfriend type'  just I am not exactly sure if that's a plus as I was always ready to laugh about all the MEN whose pants were just under their knees. Don't worry, I don't plan such revolutions... 
 
Czuję się też zobowiązana do poinformowania was o szczęściu, które mnie spotkało...zakochałam się i mam nowy obiekt westchnień. Tym razem nie jest to już Sherlock (po którym jednak dalej pozostaję w żałobie aż do czasu gdy ukarze się zbawienny, kolejny sezon), ale Wes Anderson. Konkretniej jego filmy, na które jestem w stanie patrzeć godzinami, słuchać ścieżki dźwiękowej  tygodniami, myśleć nad ich sensem do końca swoich dni, ale przede wszystkim nad ich estetyką, której nie umiem nawet opisać słowami. Zachwycona dbałością o drobiazgi oglądam je nieskończenie długo po kolei wpatrując się w każdy, nawet najmniejszy element, który, pomimo tego, że jest NIE ważny, tak naprawdę JEST ważny. Kto wie, może ta fascynacja wkrótce się namacalnie ujawni....póki co, pozostaję jednak wierna spodniom, które stały się moim numerem jeden, swoistym przeciwieństwem tego, co do tej pory było w mojej szafie- wysokiego stanu (czasami, przyznam szczerze, przesadnie wysoki, co objawiało się syndromem starej nauczycielki z pasem pod biustem...). Teraz noszę się z krokiem stanowczo poniżej pasa i nie jestem do końca przekonana co do tego czy jest to plus, biorąc pod uwagę fakt, iż bez końca jestem w stanie wyśmiewać wszystkich MĘŻCZYZN chodzących w cudownym typie spodni 'krok w kolanach'. Na razie aż takich rewolucji nie planuję.

 

No comments:

Post a Comment